HENRI MICHAUX NAS DWOJE JESZCZE
Melodio ognia, nie umiałaś grać.
Rzuciłaś na dom mój czarną płachtę.
Co to za opar wszędzie? To opar, co
zakneblował moje niebo. Co to za
cichość wszędzie? To cichość, co
nakazała milczenie memu śpiewowi.
Nadzieja. Wystarczy mi
strumyk. Ale wszystko zgarnęłaś.
Dźwięk co drga,został mi odebrany.
Nie umiałaś grać. Wszystko
to była fuszerka. Połamałaś pudło rezonansu. Rzuciłaś
płomień na jedwabną śkórę, aby uczynić
z niej straszliwe
bagno krwi.
Szczęście śmiało się w jej
duszy. Ale wszystko było mamidłem.
Nie pisana była tej radości długo-
wieczność.
Była w pociągu sunącym w morze.
Była w rakiecie pędzącej na skałę.
Leciała, acz nieruchoma, w stronę
ognistego węż
a, który miał ją pochłonąć.
I wyrósł przy niej, nagle chwytając
ufną, kiedy czesała swoje
sploty, kontemplując w lustrze własną
szczęśliwość.
I kiedy ujrzała dźwigający się
do niej ten płomień, och...
W jednej chwili kielich został
jej wyrwany. Jej ręce nie trzymały już
nic. Zobaczyła, ż
e ją wciśnięto w kąt.
Zatrzymała się nad tym jak nad ogromnym
problemem medytacji, który należ
y rozwikłać
nade wszystkim. Dwie sekundy
później; dwie sekundy za późno, uciekała
w stronę okna wołając ratunku.
Cały płomień wtedy ją zatoczył.
Odnajduje się w łóż
ku, od którego
cierpienie wznosi się do nieba, do samego
nieba, nie napotykając boga...
od którego cierpienie schodzi do piekieł
do samego dna piekieł, nie napotykając demona.