Na ogół "wchłaniam" słówka mimochodem, notując sobie w pamięci wszystko, co usłyszę lub przeczytam i uznam za warte zapamiętania - czasem ciekawe zwroty zapisuję na karteczce (zwykle układam dłuż
sze zdania i umieszczam w nich kilka ciekawych zwrotów) i wieszam na drzwiach szafy lub upycham do szuflad ze skarpetkami. Jeśli znajdę interesujące lub ładnie brzmiące wyraż
enie (mięso armatnie=cannon fodder; mecz towarzyski=friendly match - spodziewalibyście się, bo ja nie?), zwykle sam przez cały dzień chodzi mi po głowie i z czasem staje się częścią pamięci długotrwałej.
Czasami miewam zrywy niepodległościowe ("będę uczyć się systematycznie, czyli 20 słówek na dobę") i na chama wbijam sobie młotkiem do mózgu zawartość zapisanej strony A4. Zwykle nie wytrzymuję więcej niż
4 dni za jednym rzutem. Czy taka musztra działa? Owszem... Po pół roku bez powtarzania materiału pamiętam ok. 60-70% słówek, wygląda na mało, ale jeśli robię to konsekwentnie przez pewien czas, uczę się tak naprawdę dziesięciokrotnie większej liczby zwrotów, niż
przyswajając wiedzę bezinwazyjnie (liczę
zapamiętane słówka!). Tyle, ż
e to zabiera nauce cały romantyzm...